Docierała do nas prasa podziemna, a w rozmowach w pracy i w domu dominowały tematy o niepewnej przyszłości. W 1983 roku jeden z kolegów, z którym pracowałem, Zbyszek Pągowski, mieszkający w Markch na ulicy Piotra Skargi powiedział mi, że jest problem z lokalem na drukowanie „bibuły” i czy nie można by było drukować u mnie. Nasz dom stał w drugiej linii zabudowy, był mało widoczny z ulicy Legionowej, za nami pola. Decyzja nie była łatwa. Rozmawialiśmy z żoną o ryzyku i ewentualnych konsekwencjach wpadki. Zgodziliśmy się na to, żeby w naszym domu drukować „TYGODNIK WOJENNY”. Był rok 1983. wierzyłem i miałem nadzieję, że nie wpadniemy. W naszym domu w latach 1983-1984 drukowane było kilkanaście numerów „TYGODNIKA WOJENNEGO”. Nigdy nikt nie zdradził i przez wiele lat było to naszą słodką tajemnicą.
Kilka lat temu zadzwonił do mnie Waldek Lau. Powiedział, że jego znajomy chciałby jeszcze kiedyś być w domu, w którym kiedyś drukował „TYGODNIK WOJENNY”. Przyjechali do nas Waldek Lau i Bogdan Szczur. Tak poznałem nazwisko drugiej osoby z ekipy drukującej, pierwszą był Zbyszek Pągowski. Wspomnienia o tym, co i jak wtedy robiliśmy trwały kilka godzin. Od Bogdana dowiedziałem się, że przygotowaniem materiałów, naświetlaniem klisz zajmował się Rysiek Lisowski, który pracował w FSO. Wydrukowanie 5 tysięcy egzemplarzy ekipie 5 osób zajmowało jedną noc. Po takiej nocy dom śmierdział farbą drukarską i papierosami. Rano spakowana bibuła jechała do Warszawy do różnych zakładów pracy, a my przywracaliśmy dom do życia rodzinnego.
Adam Kopczyński
mieszkaniec Marek, przedsiębiorca