Patryk Błędowski: – Filmu jeszcze nie widziałem. Widziałem zwiastuny i słyszałem relacje znajomych.
Mam obawę przed oglądaniem „siebie” na ekranie. Historia jest częściowo oparta na moich przeżyciach. Niektóre wątki, tak jak pobyt w poprawczaku, zostały dodane przez scenarzystę. Film fabularny musi zawierać pewną dramaturgię.
Co do nominacji do Oskara... Byłem w szoku, gdy się dowiedziałem. Nie spodziewałem się, że na bazie moich przeżyć powstanie film i odniesie taki sukces.
Jak zapamiętał Pan te wakacje w 2011 roku w parafii w Budziskach?
– Pochodzę z Jadowa, które jest niedaleko. Jechałem samochodem i spodobała mi się ta parafia.
Od dziecka chciałem być księdzem. Wszystko miałem ułożone, jak to zrobić, aby świętej pamięci ksiądz proboszcz Marek Wróbel mnie nie sprawdził. Kiedy zajechałem pod plebanię, akurat kosił trawę. Przedstawiłem się i zgodziłem pomóc, bo ksiądz był słabego zdrowia. Spowiadałem wiernych, udzielałem komunii, sprawowałem Msze Święte w koncelebrze – a później już samodzielnie. Również tytułowe „Boże Ciało”.
Nie chciałem przyjmować pieniędzy od proboszcza. Nawiązałem więź z parafianami. Przyciągnąłem do kościoła młodzież. Po kilku tygodniach posługi miałem udzielić ślubu młodej parze. Wtedy poczułem, że nie powinienem. Nie miałem takiej władzy. Nie chciałem, aby sakrament był nieważny. Napisałem list do proboszcza, przyznając się do oszustwa i przepraszając za to, czego się dopuściłem. Wybaczył mi.
Ks. Marek zmarł 11 listopada 2017 r. Niech mu ziemia lekką będzie. Był prawdziwym duszpasterzem z powołania. Pamiętam, jak mówił, że takiego wikariusza jeszcze nie widział.
Dlaczego Pan tak postąpił?
– Kiedy miałem 12 lat, dowiedziałem się, że moja mama zachorowała na raka mózgu. Bardzo cierpiała. Prosiła, abym się za nią modlił. To też uczyniłem. Wychowywała sama mnie i moich czterech braci. Zmarła w hospicjum, gdy miałem 14 lat.
Często odwiedzałem ją wieczorami na cmentarzu. Znikałem na długie godziny. Modliłem się przy jej grobie. I tak odnalazłem Boga – w ciszy. On wyrwał mnie z kryzysu – używki, koledzy z osiedla. Ta droga doprowadziłaby mnie donikąd.
W czasie tych modlitw na cmentarzu jakbym usłyszał głos: Ja jestem i kocham Ciebie. I wtedy zrozumiałem. Chciałem być bliżej Boga i zostać księdzem jak najszybciej. Znajomy mi kiedyś powiedział: „Jesteś niespełnionym zakonnikiem. Nie przeszedłeś po etapach, chciałeś wyprzedzić fakty”. Nie chciałem nikogo skrzywdzić. Mam nadzieję, że nikt nie ma mi tego za złe.
Jak Pan się odnajduje w życiu po latach?
– Niektórzy wytykają mnie palcami, nawet są kapłani, którzy powiedzieli, że jak mnie zobaczą w kościele, to nie odprawią Mszy. Ale nie przejmuję się tym. Dziś mam oparcie w rodzinie. Żona, syn i dwie córeczki ukajają moją tęsknotę za mamą. Nie wyobrażam sobie życia bez nich.
Jestem trochę zawiedziony podejściem scenarzysty „Bożego Ciała”, który swego czasu przez ok. 2 tygodnie rozmawiał ze mną na temat wydarzeń w Budziskach. Twierdził, że potrzebuje tego na studia. Niedawno dowiedziałem się, że oprócz wykorzystania materiału w filmie wydał również książkę „Kazanie na dole”.
Będę dochodził swoich praw. Nie chodzi mi o sławę czy pieniądze, ale o honor. Chciałbym opowiedzieć swoją historię własnymi słowami. Dlatego ma powstać film dokumentalny, który przedstawi moją wiarę w Boga. I na koniec chciałbym podkreślić, że cokolwiek się dzieje, siłę odnajduję w modlitwie.