W tym roku zadebiutował nowy Ford Puma, który już nie jest usportowionym kompaktem, a crossoverem. No i teraz Ford strzela mi w gębę Mustangiem w wydaniu „samochód dla mamuśki i z elektrykiem pod maską”. Nowy ulubiony samochód w leasing. Tylko raczej nie u nas, bo mamy mało stacji prądowych.
Postęp jest dobry, ale tylko ten rozsądny
„Czego się czepiasz panie Kamilu, postęp jest postęp, a takie auta powstawać będą ciągle” – rzeknie pewnie ktoś rozsądny. I ma rację. Tylko niech ten nowy model nie nazywa się „mustang”.
Już wystarczająco żenujący krok zrobiło Mitsubishi, wydając ostatni model Eclipse. Dodali mu trochę nadwagi, podnieśli ze 20 centymetrów względem poprzedniego modelu i dopisali Cross do nazwy. Z coupé zrobili bezpłciowego SUV-a.
Teraz Ford robi pogrom Mustangiem Mach-E. I jeszcze na dokładkę Mach, który nawiązuje do sportowego pakietu sprzed kilkudziesięciu lat. Ten nowy Mustang owszem, jest szybki, ale nie ma totalnie nic wspólnego ze swoimi korzeniami. Mogli go nazwać Ponytail, E-Horse czy Tuptuś Prądojadek. Już niech ma sobie konika na masce i poszatkowane pionowe lampy tylne. Ale nazywać to Mustangiem?
Waleriana albo ignorancja
Mam dwa wyjścia – albo zacznę jeść uspokajające tabletki z walerianą, albo zacznę ignorować rynek motoryzacyjny. Serio, nowe premiery powodują u mnie opad rąk z zażenowania.
Chociaż moment, wróć. Na jedną premierę czekam. Temat nowych wynalazków odpuszczę na dobre, kiedy powstanie polski samochód elektryczny. Ha ha.

Kamil Gumienny
mieszkaniec Wołomina